środa, 11 lipca 2012

Country side

W ostatni weekend wybrałem się na małą wycieczkę pociągiem poza granice Dżakarty. Celem podróży było miasto Bandung na zachodniej części Jawy. Miasto samo w sobie nie zachwyca, ale malowniczo położone pola ryżowe jak najbardziej. Wyjeżdżając z Dżakarty widać wszechobecną biedę, jednak nie będę zamieszczał widoku slamsów, które mija się po drodze. Bandung znajduję się na wysokości ponad 700m n.p.m.


Malowniczo położone wszechobecne pola ryżowe.





Informacyjnie dodam tylko, iż dworce kolejowe nie różnią się od naszych. Jest jeden szczegół, na który zwróciłem uwagę. Perony są tak zbudowane, że wejście do wagonu jest na tym samym poziomie co peron. Mam nadzieję iż dworce wyremontowane lub zbudowane na Euro2012 też tak mają! 

Muzeum Narodowe w Dżakarcie

Odwiedziłem też Muzeum Narodowe. Poniżej kilka zdjęć pokazujące lokalną sztukę.






Pierwsze wrażenie jak dużo było tu sztuki rodem z Indii. Niestety obecnie wszystko zostało wyparte przez Muzułmanizm, który jest religią powszechną. Około 80% populacji to Muzułmanie.


Indonezja była kolonią holenderską. Poniżej eksponaty, które "biały" człowiek zabrał ze sobą podbijając między innymi Jawę.



W miejscowej sztuce widać też wpływy chińskie.


Starodawna wersja współczesnej taxi. Myślę, że w godzinach szczytu podróż lektyką zajęłaby mniej czasu. Zaznaczam iż pokonanie samochodem odległości 3-4km zajmuje ok 1 godziny.


Indonezyjskie ZOO

W jedną z pierwszych wycieczek zrobiłem sobie do lokalnego ZOO. Poniżej kilka zdjęć. Muszę tutaj zaznaczyć iż w Indonezji nie przebywa zbyt wielu "Europejczyków" więc byłem, w pewnym sensie, dodatkową atrakcją :). Ogród zoologiczny jest bardzo duży, niestety brudny i zaniedbany.


Zwierzaki są tu karmione przez wszystkich i wszystkim.




Niestety moja wycieczka została przerwana przez burzę i deszcz. Nie jest to miejsce, do którego warto wybrać się po raz drugi.



Dżakarta

Po KL przyszedł czas na właściwe miejsce mojego pobytu, czyli czas na Dżakartę. Kiedy wybierałem się w kierunku Azji południowo-wschodniej wyobrażałem sobie co z różnica, Malezja czy Indonezja, pewnie podobne kraje. Cóż, jeszcze podczas postoju w Malezji, zostałem wyprowadzony z błędu. Teraz już wiem, te kraje są ZUPEŁNIE inne.
Po pierwsze, Dżakartę zamieszkuje ponad 8mln ludzi, a Aglomeracje (takie modne słowo teraz u nas) ponad 17mln. Stąd też wynika fakt, iż w czasie podróży z lotniska do hotelu, byłem w ciężkim szoku. Ruch tutaj jest niewyobrażalny!!! Setki samochodów i tysiące, tysiące motocykli!!! Do tego dochodzi brak jakichkolwiek zasad ruchu drogowego, przepraszam jest jedna 'kto pierwszy ten lepszy i do przodu'!!! Po chwili jazdy stwierdziłem, po jakiego grzyba malują linie na drodze, szkoda pieniędzy i tak nikt się do nich nie stosuje.
Druga rzecz, która rzuca się w oczy to bieda, bieda i kontrast. Pomiędzy drapaczami chmur znajdują się slamsy. Oczywiście oglądając programy podróżnicze widziałem slamsy ale jeśli zobaczy się to na własne oczy... Niewyobrażalne!
Po trzecie, ze względu na zawirowania polityczne oraz wysokie zagrożenie zamachami bombowymi każdy hotel, siedziba firmy oraz centra handlowe są pod stałą kontrolą. Przechodzenie przez bramki wykrywające materiały wybuchowe, sprawdzanie zawartości torby czy bagażnika oraz podwozia każdego samochodu jest tutaj codziennością. Osobiście kilka razy dziennie przechodzę ten proces wchodząc do biura, hotelu czy do sklepu.
Na sam koniec wspomnę tylko o hałasie i smogu, które są tutaj ciężkie do zniesienia, szczególnie na początku. Dżakarta jest miastem, które bardzo trudno pokochać. Poniżej kilka fotek.

Widok z okna hotelowego.


Poranny szczyt komunikacyjny.



Hotelowy basen. Muszę tutaj dodać iż hotel był ekskluzywny ze 20lat temu, obecnie pozostawia wiele do życzenia i lata świetności ma już dawno za sobą.



Kilka nowych fotek z KL

Kuala Lumpur

Jedna z miejscowych jadłodajni usytuowana na tyłach parkingu. Widok może nie zachęca do uczty, ale zapewniam, jedzenie przepyszne, szczególnie ryby z rusztu w przeróżnej gamie przypraw.


I dalej o jedzeniu... Ulica, na której znajduję się kilkanaście chińskich "restauracyjek"



Jedna z najlepszych jadłodajni (zdaniem miejscowych) serwująca grillowane ryby. Było pysznie!


Chiński grajek uliczny...



Coś dla Pań... czyli jedno z Centrów Handlowych w Kuala Lumpur. Panowie wysyłając swoje partnerki do takiego centrum mają je z głowy na parę godzin, mają też z głowy parę Pensji! :)


KL po zachodzie słońca...




Lotnisko w Kuala Lumpur - Wieża Kontroli Lotów


Fan EURO 2012 na lotnisku!


Ciekawa sprawa, zdjęcia poniżej zostały zrobione także na lotnisku w KL. W samym środku lotniska został stworzony Ogród Botaniczny przedstawiający florę azjatycką wraz z opisem gatunków.



To już wszystko z Kuala Lumpur. Na koniec muszę dodać, że przypadło mi to miasto do gustu. Wielokulturowość, atmosfera tego miasta oraz pyszne jedzenie (swego rodzaju "kult jedzenia") zostaną w pamięci. Ważne jest też iż ludzie tutaj, nawet mimo ubóstwa, sprawiają wrażenie szczęśliwych.

środa, 16 maja 2012

Parę słów o miejscowym jedzeniu

Przez te pierwsze dni udało mi się skosztować kilka kropel z morza miejscowego jedzenia. I mimo, że jestem tu zaledwie kilka dni, to nauczyłem się iż nie wszystko co ładnie wygląda jest smaczne.
Wczoraj wybraliśmy ze miejscowymi na kolejny lunch w miejscowej jadłodajni. Postanowiłem sam iść zamówić miejscowe jedzenie. Pierwsze o co zapytałem, to która z zaprezentowanych potraw nie jest super ani ekstra ostra. Zdziwiony Hindus wskazał mi nie zbyt apetycznie wyglądającą potrawę. Poprosiłem tylko małą porcję, a skusiła mnie potrawa znajdująca się tuż obok. Wyglądała tak apetycznie iż z wrażenia nie zapytałem co to jest. Wyglądało jak filet z kurczaka, pokrojony w kostkę, dobrze doprawiony i wysmażony, a do tego apetyczny sos koloru blado-pomarańczowego. Poprosiłem aby nałożył mi właśnie tego, nie przeszkadzały mi nawet słowa nakładającego iż zaliczane to było do dań super ostrych. Dumny kroczyłem między stolikami na swoje miejsce. Z apetytem skosztowałem kawałek mięsa i ... smak jaki mój mózg zinterpretował  sobie na podstawie zmysłu wzroku kompletnie nie pasował do tego co przekazał zmysł smaku. Tę część mojego posiłku zostawiłem nieruszoną. Pewnie zastanawiacie się, tak jak ja po skosztowaniu kawałeczka "mięska", co to było. Otóż owo "mięsko" okazało się smażonymi kawałkami jakiegoś lokalnego mięczaka, ośmiornicy albo innej kałamarnicy. Najśmieszniej było jednak to, że potrawa, która nie wyglądała zbyt apetycznie okazała się bardzo smaczna. Smaczna na tyle iż następnego dnia zamówiłem ją ponownie na lunch. Skosztowałem również jednego z miejscowych "wynalazków" do picia. Specyficzny smak podobny do mrożonej herbaty o smaku arbuza, mięty i limonki. 
Wieczorem wybrałem się z kierownictwem na piwko do meksykańskiej knajpki. Jedzonko smaczne, a do piwka wyśmienite nachios z ostrymi, lecz przepysznymi sosami. Do tego azjatyckie piwko Tiger. Niestety jeśli ktoś lubi sobie wypić spore ilości piwka musi zabrać ze sobą pokaźną ilość gotówki. Jedno małe (0,3 l) piwko to koszt ok 10-15PLN, a duże (0,5 l) minimum 20PLN. Było miło i przyjemnie. Ulica, pełna barów i restauracji, oraz temperatura sprawiają, iż wieczorami czuć tu prawdziwy wakacyjny klimat. 

Owoce...

Dziś wybrałem się na drobne zakupy do lokalnego sklepiku i zaopatrzyłem się w dwa nowe owoce. Zaryzykowałem i wziąłem na spróbowanie. Pewnie można je dostać w Polsce, ale ja ich wcześniej nie jadłem.



Pierwszy z nich to Rambutan (to ten z włosami). Pozwólcie, że zacytuje: "Rambutan, Jagodzian rambutan (Nephelium lappaceum L.) – gatunek drzewa owocowego z rodziny mydleńcowatych. Występuje w Indiach, Azji południowo-wschodniej i Malezji. Rambutan osiąga wysokość około 20 m. Jego owoce rozwijają się z wiech kwiatowych na długich łodygach, są gęsto owłosione."



Owoc bardzo łatwo się obiera, wręcz wyskakuje ze skóry. Spokojnie można obierać go palcami. Owoc zawiera w sobie niejadalną pestkę. Miąższ koloru białego. Wrażenia smakowe raczej ubogie, owoc soczysty ale bez wyrazu, nie oszołomił. Jednak, ktoś kto będzie miał okazję zachęcam do spróbowania. 

Następny, którego spróbowałem nazywa się Mangosan (to ten fioletowy). Znów zacytuje trochę internetu: "Mangostan właściwy, garcynia, smaczelina, żółtopla, żółciecz (Garcinia mangostana L.) – gatunek drzewa z rodziny kluzjowatych. Okrągłe, ciemnofioletowe jagody od 4-7 cm, pokryte suchą, grubą, ciemnofioletową skórką. Ich miąższ zawiera kilka (6-8) nasion, jest biały, soczysty, a w smaku przypomina morelę, pomarańczę i ananas. Jest to jeden z najbardziej smacznych owoców tropikalnych, jest jednak trudny do przechowywania i transportu. W stanie świeżym można go przechowywać zaledwie kilka dni."


I faktycznie owoc przepyszny, żałuję ze wziąłem tylko dwa. Po obraniu wygląda jak główka czosnku. W środku wypełniony jest żółtawym sokiem konsystencji rzadkiego jogurt. Wspaniały w smaku, słodki i bardzo soczysty. Bon appetit!

wtorek, 15 maja 2012

Kula Lumpur - Biuro


Nadszedł pierwszy dzień pracy. Budynek, w którym mieści się firma, znajduje się zaledwie 5min spacerkiem od hotelu. Nie widać go od strony hotelu, ale wystarczy dość do głównej ulicy i trudno go przegapić. Zdjęcie poniżej ukazuje wieżowiec, w którym spędzę najbliższe 5 dni.


W budynku panuje przyjemny chłód. Ciekawe ile prądu potrzeba, aby utrzymać ten chłód na tylu metrach kwadratowych. Firma, którą odwiedzam znajduje się na poziomie 33A (piętro 34). Po zarejestrowaniu się w recepcji podążam w kierunku wind. Nadmienię tylko, że wind jest 12 (6 po prawej stronie holu i 6 po lewej). Te po prawej kursują miedzy poziomami 1-17 poziomem, a te po lewo miedzy 18 - 36. Wsiadam do odpowiedniej windy i na górę... Wrażenie robi prędkość windy, pierwsze 18 pięter maszyna pokonuje w ok 4sek a całą trasę (bez przystanków) nie więcej niż 10sek.
Biuro typu 'open space', z okien którego podziwiać można panoramę Kuala Lumpur. Poniżej kilka zdjęć panoramy stolicy Malezji, widzianej z poziomu 33A.




W biurze mix kulturowy: Azja, Europa, Afryka. O pracy może nie będę się rozpisywał.
Pora lunchu jest miedzy 12 a 15. Zabierają mnie na posiłek, idziemy do lokalnej 'jadłodajni'. Wrażenie robi ilość miejsc, w których można coś zjeść. Jedzenia tutaj jest mnóstwo, różnego rodzaju, oczywiście bazującego na kuchni azjatyckiej i tony ryżu. Naprawdę, ktoś kto nigdy nie był w tej części świata nie jest w stanie sobie tego wyobrazić (chyba ze pomnoży to co najmniej dwa razy). Siadamy, ludzi w knajpie dziesiątki, wybieramy picie i danie. Miejscowi piją jakieś 'wynalazki' typu icetea z różnymi dodatkami, ja jednak pierwszego dnia nie zaryzykowałem i poprzestałem na Coke. Ciekawostka: W tej części świata nie używa się noża, a potrawy konsumuje się przy pomocy łyżki i widelca. Jedzenie bardzo smaczne i ostre, bardzo ostre bądź ekstra ostre, cóż taka kuchnia. Codziennie będę próbował czegoś innego. Ceny też są zachęcające. Koszt obfitego lunchu to ok 8-10PLN. To miejsce ma swój klimat, nie spotykany w żadnym innym kraju Europy.