środa, 16 maja 2012

Parę słów o miejscowym jedzeniu

Przez te pierwsze dni udało mi się skosztować kilka kropel z morza miejscowego jedzenia. I mimo, że jestem tu zaledwie kilka dni, to nauczyłem się iż nie wszystko co ładnie wygląda jest smaczne.
Wczoraj wybraliśmy ze miejscowymi na kolejny lunch w miejscowej jadłodajni. Postanowiłem sam iść zamówić miejscowe jedzenie. Pierwsze o co zapytałem, to która z zaprezentowanych potraw nie jest super ani ekstra ostra. Zdziwiony Hindus wskazał mi nie zbyt apetycznie wyglądającą potrawę. Poprosiłem tylko małą porcję, a skusiła mnie potrawa znajdująca się tuż obok. Wyglądała tak apetycznie iż z wrażenia nie zapytałem co to jest. Wyglądało jak filet z kurczaka, pokrojony w kostkę, dobrze doprawiony i wysmażony, a do tego apetyczny sos koloru blado-pomarańczowego. Poprosiłem aby nałożył mi właśnie tego, nie przeszkadzały mi nawet słowa nakładającego iż zaliczane to było do dań super ostrych. Dumny kroczyłem między stolikami na swoje miejsce. Z apetytem skosztowałem kawałek mięsa i ... smak jaki mój mózg zinterpretował  sobie na podstawie zmysłu wzroku kompletnie nie pasował do tego co przekazał zmysł smaku. Tę część mojego posiłku zostawiłem nieruszoną. Pewnie zastanawiacie się, tak jak ja po skosztowaniu kawałeczka "mięska", co to było. Otóż owo "mięsko" okazało się smażonymi kawałkami jakiegoś lokalnego mięczaka, ośmiornicy albo innej kałamarnicy. Najśmieszniej było jednak to, że potrawa, która nie wyglądała zbyt apetycznie okazała się bardzo smaczna. Smaczna na tyle iż następnego dnia zamówiłem ją ponownie na lunch. Skosztowałem również jednego z miejscowych "wynalazków" do picia. Specyficzny smak podobny do mrożonej herbaty o smaku arbuza, mięty i limonki. 
Wieczorem wybrałem się z kierownictwem na piwko do meksykańskiej knajpki. Jedzonko smaczne, a do piwka wyśmienite nachios z ostrymi, lecz przepysznymi sosami. Do tego azjatyckie piwko Tiger. Niestety jeśli ktoś lubi sobie wypić spore ilości piwka musi zabrać ze sobą pokaźną ilość gotówki. Jedno małe (0,3 l) piwko to koszt ok 10-15PLN, a duże (0,5 l) minimum 20PLN. Było miło i przyjemnie. Ulica, pełna barów i restauracji, oraz temperatura sprawiają, iż wieczorami czuć tu prawdziwy wakacyjny klimat. 

Owoce...

Dziś wybrałem się na drobne zakupy do lokalnego sklepiku i zaopatrzyłem się w dwa nowe owoce. Zaryzykowałem i wziąłem na spróbowanie. Pewnie można je dostać w Polsce, ale ja ich wcześniej nie jadłem.



Pierwszy z nich to Rambutan (to ten z włosami). Pozwólcie, że zacytuje: "Rambutan, Jagodzian rambutan (Nephelium lappaceum L.) – gatunek drzewa owocowego z rodziny mydleńcowatych. Występuje w Indiach, Azji południowo-wschodniej i Malezji. Rambutan osiąga wysokość około 20 m. Jego owoce rozwijają się z wiech kwiatowych na długich łodygach, są gęsto owłosione."



Owoc bardzo łatwo się obiera, wręcz wyskakuje ze skóry. Spokojnie można obierać go palcami. Owoc zawiera w sobie niejadalną pestkę. Miąższ koloru białego. Wrażenia smakowe raczej ubogie, owoc soczysty ale bez wyrazu, nie oszołomił. Jednak, ktoś kto będzie miał okazję zachęcam do spróbowania. 

Następny, którego spróbowałem nazywa się Mangosan (to ten fioletowy). Znów zacytuje trochę internetu: "Mangostan właściwy, garcynia, smaczelina, żółtopla, żółciecz (Garcinia mangostana L.) – gatunek drzewa z rodziny kluzjowatych. Okrągłe, ciemnofioletowe jagody od 4-7 cm, pokryte suchą, grubą, ciemnofioletową skórką. Ich miąższ zawiera kilka (6-8) nasion, jest biały, soczysty, a w smaku przypomina morelę, pomarańczę i ananas. Jest to jeden z najbardziej smacznych owoców tropikalnych, jest jednak trudny do przechowywania i transportu. W stanie świeżym można go przechowywać zaledwie kilka dni."


I faktycznie owoc przepyszny, żałuję ze wziąłem tylko dwa. Po obraniu wygląda jak główka czosnku. W środku wypełniony jest żółtawym sokiem konsystencji rzadkiego jogurt. Wspaniały w smaku, słodki i bardzo soczysty. Bon appetit!

wtorek, 15 maja 2012

Kula Lumpur - Biuro


Nadszedł pierwszy dzień pracy. Budynek, w którym mieści się firma, znajduje się zaledwie 5min spacerkiem od hotelu. Nie widać go od strony hotelu, ale wystarczy dość do głównej ulicy i trudno go przegapić. Zdjęcie poniżej ukazuje wieżowiec, w którym spędzę najbliższe 5 dni.


W budynku panuje przyjemny chłód. Ciekawe ile prądu potrzeba, aby utrzymać ten chłód na tylu metrach kwadratowych. Firma, którą odwiedzam znajduje się na poziomie 33A (piętro 34). Po zarejestrowaniu się w recepcji podążam w kierunku wind. Nadmienię tylko, że wind jest 12 (6 po prawej stronie holu i 6 po lewej). Te po prawej kursują miedzy poziomami 1-17 poziomem, a te po lewo miedzy 18 - 36. Wsiadam do odpowiedniej windy i na górę... Wrażenie robi prędkość windy, pierwsze 18 pięter maszyna pokonuje w ok 4sek a całą trasę (bez przystanków) nie więcej niż 10sek.
Biuro typu 'open space', z okien którego podziwiać można panoramę Kuala Lumpur. Poniżej kilka zdjęć panoramy stolicy Malezji, widzianej z poziomu 33A.




W biurze mix kulturowy: Azja, Europa, Afryka. O pracy może nie będę się rozpisywał.
Pora lunchu jest miedzy 12 a 15. Zabierają mnie na posiłek, idziemy do lokalnej 'jadłodajni'. Wrażenie robi ilość miejsc, w których można coś zjeść. Jedzenia tutaj jest mnóstwo, różnego rodzaju, oczywiście bazującego na kuchni azjatyckiej i tony ryżu. Naprawdę, ktoś kto nigdy nie był w tej części świata nie jest w stanie sobie tego wyobrazić (chyba ze pomnoży to co najmniej dwa razy). Siadamy, ludzi w knajpie dziesiątki, wybieramy picie i danie. Miejscowi piją jakieś 'wynalazki' typu icetea z różnymi dodatkami, ja jednak pierwszego dnia nie zaryzykowałem i poprzestałem na Coke. Ciekawostka: W tej części świata nie używa się noża, a potrawy konsumuje się przy pomocy łyżki i widelca. Jedzenie bardzo smaczne i ostre, bardzo ostre bądź ekstra ostre, cóż taka kuchnia. Codziennie będę próbował czegoś innego. Ceny też są zachęcające. Koszt obfitego lunchu to ok 8-10PLN. To miejsce ma swój klimat, nie spotykany w żadnym innym kraju Europy.

poniedziałek, 14 maja 2012

Kuala Lumpur - Malezja - Hotel

Droga do hotelu.

Lotnisko w Kuala Lumpur jest dość daleko od centrum, taksówka jedzie ok 30min. Może samochody nie są tak wypasione, ale ważne że maja klimatyzacje i są na LPG. Przez całą drogę nie widziałem żadnej stacji benzynowej. Ruch drogowy tak jak w UK. Zasady ruchu drogowego trochę inne niż te znane z Europy. Po pierwsze: jeśli droga ma dwa pasy ruchu to nie znaczy ze na tych dwóch pasach nie zmieszczą się trzy samochody i możecie mi wierzyć ze spokojnie się mieszczą. Po drugie: Jeśli pieszy zbyt wolno idzie przez przejście dla pieszych to trzeba mu dodać wigoru klaksonem, tu to działa. Gość, który przechodził przed moją taksówką wręcz zbiegł z przejścia. Po trzecie: po rozmowie z miejscowymi dowiedziałem się, że na skrzyżowaniu czerwone światło oznacza "GO" a zielone "GO TO HELL".

Kuala Lumpur otoczone jest wzgórzami i górami z tą różnicą, że u nas porośnięte są drzewami iglastymi a tutaj lasy są palmowe (nie zrobiłem fotki po drodze, ale jeszcze będę jechał na lotnisko).
Podjeżdżamy pod hotel, na miejscu okazuje się ze to nie ten hotel, wiec druga taxi i 3min później jestem we właściwym.

Hotel o bardzo przyzwoitych warunkach mieszkaniowych. Pokój, w którym mieszkam zlokalizowany jest na 29 piętrze. Wsiadam do windy i jazda na górę. Moją uwagę przykuł fakt iż nie istnieją piętra z cyfrą 4. Zamiast tego są piętra: 3A, 13A, 23A. Jak się dowiedziałem 4 tutaj jest tak jak u nas 13, dlatego brak takich pięter. Wjeżdżam na 29 piętro i jestem już w pokoju.  Jest to swojego rodzaju mieszkanie wyposażone w kuchnie, salon z leżanką oraz TV z kinem domowym i dvd, łazienkę oraz sypialnie. 





W pokoju oczywiście 3 klimatyzatory dające chłód, który jest tu towarem deficytowym. Wysoka temperatura w połączeniu z wilgotnością powietrza dają wrażenie sauny gdy wychodzi się z klimatyzowanego pomieszczenia. Z okna mam widok na słynne Petronias Towers


W hotelu są też dwa baseny, z czego jeden zlokalizowany jest na dachu tzw. "Skypool" oraz siłownia. Na basenach jeszcze nie byłem ale poniżej zdjęcie z hotelowego folderu.


Po długiej podróży w końcu mogę wziąć prysznic i spróbować zasnąć. Niestety dla mojego organizmu wciąż jest wcześnie. 

Kuala Lumpur - Malezja - Lot

Lot.

Projekt czas zacząć... Po okresie bez-projektowym czas rozpocząć nowe wyzwania. Ruszam do Azji, w klimat tropikalny. Na pierwszy ogień idzie Malezja, dokładny cel podróży to Kuala Lumpur. Jak to w podróż w tropiki zaopatrzyłem się w dość pokaźna apteczkę, trochę swojskiego żarcia i w drogę... Podróż niestety dość długa. Najpierw lot z Wa-wy do Amsterdamu liniami KLM. Czas trwania lotu to tylko 1h45m wiec spoko. Następny lot Amsterdam - Kuala Lumpur też KLM'em z tą różnicą, że czas jego trwania bardziej przerażał. Dwanaście godzin w metalowym cygarze ze skrzydłami wraz z niemalże 400 współpodróżnymi nie napawało optymizmem, jednak ciekawość zobaczenia i poznania czegoś nowego rekompensowała obawy. Dodatkowo wielkość samolotu (zdjecie poniżej) również robiła wrażenie. 


Pominę może okres kontroli granicznej (400 osób) i przejdę do fazy boarding'u. Samolot bardzo obszerny, komfortowy choć już dość wiekowy. Słyszałem że maszyny KLM do najmłodszych nie należą, niestety wraz z flotą starzeje się też Cabin Crew, no cóż, trafiła mi się baaardzo doświadczona załoga, łącznie z paniami Stewardesami. Myślę iż nawet troszkę za bardzo doświadczona ;). Miejsca w fotelu niewiele, moje obawy co do 12h podróży gwałtownie wzrosły. Ilość miejsca na nogi nie napawało optymizmem. Fakt to mój pierwszy tak daleki lot, ale spodziewałem się czegoś więcej, a przynajmniej więcej miejsca na nogi. Lot długi, męczący ale dość przyjemny. Miejsce miałem nienajlepsze (późno kupiony bilet) a z okna widziałem głównie skrzydło to mimo wszystko nie było większych kłopotów. Lotnisko w porównaniu z Okęciem duże. Odprawa poszła bezproblemowo, pieczątka w paszport wbita, czas ruszać... I właśnie po przylocie spory kłopot, 'mafia' taksówkowa działa również w tej części świata, a ja wpadłem w jej sidła. Jak ktoś będzie wybierał się do Kuala Lumpur to bierzcie taksówkę jeszcze przed wyjściem do hali przylotów. A było tak: Dopadł mnie gość w garniturze, zapytał o moją rezerwację i zadzwonił do hotelu, jak to powiedział, upewnić się ze wszystko gotowe na mój przyjazd. Pomyślałem iż pracuje dla hotelu, do którego jadę. Wypisał rachunek, zapłaciłem, ale coś podejrzanie szybko pojawiła się nie taksówka ale zwykłe auto. A jak kierowca pozwolił mi zapalić w aucie to już wiedziałem, że wpadłem. Zażądałem rozmowy z kierownikiem, jednak ten nagle zniknął z hali przylotów. Na szczęście po krótkiej wymianie zdań i słowie 'policja' oddali gotówkę (płoszyłem potencjalnych klientów). Okazało się ze kurs kosztowałby mnie 3 razy więcej niż powinien. Wsiadłem do 'normalnej' taksówki i ruszyłem do hotelu. Za taksówkę płaci się 'z góry' w kasie i dostaje się tzw. bilet na taksówkę. O podróży z lotniska już w następnym wpisie.